Ujrzał czyjś cień, biegnący na drabinę prowadzącą na dach. Od razu ruszył do przodu. Zaczął się wspinać. Kiedy wszedł na górę w twarz zawiał mu silny wiatr. Detektyw przez chwilę łapał równowagę na dachówkach, po czym powoli poszedł wprzód, szukając porywaczki. Rozglądał się w każdym kierunku, lecz nigdzie nikogo nie widział. I właśnie wtedy usłyszał ten głos.
- Witaj braciszku.
Omal nie upadł. Słyszał krew szumiącą mu w uszach i serce kołatające mu w piersi tak jakby właśnie przebiegł maraton. Zaschło mu w ustach. Czuł jak pocą mu się dłonie, a kolana zaczynają się trząść niebezpiecznie. Powoli wykonał pełny obrót i stanął twarzą w twarz z Jade. Przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie. Mulat przełknął głośno ślinę. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego.
- Ujęłaś porywacza? - spytał niepewnie.
Kobieta wydała z siebie dziwny dźwięk, który zapewne miał być śmiechem, jednak kąciki jej ust nawet nie drgnęły. Jak zwykle nie ukazywała emocji. Przez to była najbardziej intrygującą i niepokojącą osobą z jaką Malik miał do czynienia. Po tylu latach pracy potrafił bezbłędnie wyczytywać uczucia, intencje ludzi, a tu nic, kompletna pustka. Nawet ton jej głosu pozostawał zawsze taki sam. Mężczyzna bał się tej konfrontacji. Wiedział, że stąpa po cienkim lodzie, który w każdej chwili może się złamać pod jego ciężarem.
- Od początku chodziło mi tylko o Ciebie, wiesz? Ale pozwolisz, że zaczniemy od początku? Na pewno kojarzysz Mariahę?
Mężczyzna głośno przełknął ślinę. "Skąd ona o tym wie?" - myślał gorączkowo, starając się zachować kamienną twarz. Jeden zły, nieprzemyślany ruch i wpadnie do lodowatej wody.
- Twoja biologiczna matka, która zostawiła cię gdy jeszcze byłeś w becikach. Tylko problem polega na tym, że to nie do końca była tylko twoja matka.
- Co? O czym ty mówisz? Znałaś ją?
- Owszem, znałam ją doskonale.
Szatynka rozłożyła ręce szeroko niczym skrzydła.
- Nie przytulisz swojej siostry?
Zayn zakrztusił się własną śliną. To nie może być prawda. - pomyślał, jednak zaraz po tym odchrząknął. Tylko powolne, spokojne kroki uratują go przed kąpielą.
- Nie kłamiesz?
- Wiesz co? Chciałabym kłamać. Chciałabym, by to był przypadek, ale nie jest. Prawda bywa gorsza niż najpiękniejszy fantazmat. Ale po kolei. Mariah nie posiadała stałej pracy. Utrzymywała się głównie z zasiłków, jednak czasem kiedy na coś nie starczyło jej pieniędzy imała się najstarszym zawodem świata - prostytucją. Nie byłam jej pierwszą wpadką, choć może w pewien sposób. Byłam pierwszym dzieckiem, którego nikt nie chciał. Poprzednie bachory zabierali ojcowie, a po mnie nikt się nie zgłosił. Na samym początku próbowała mnie sprzedać. Kręciła się po nowobogackich ulicach, licząc na to, że trafi na jakąś bezpłodną parę, która zakocha się w moich oczach - prychnęła - Nic z tego. Nie było nikogo kto by zechciał trzymać mnie pod swoim dachem. Kiedy zdała sobie sprawę, że to się nie uda, próbowała mnie po prostu oddać, lecz i to nie przyniosło rezultatu. Pozwoliła mi podrosnąć pod swoim dachem, pozwoliła mi się przyzwyczaić. Kiedy skończyłam pięć lat chyba coś sobie uświadomiła, bo próbowała się mnie pozbyć na wszystkie możliwe sposoby. Raz wrzuciła mnie śpiącą do wanny wypełnionej po brzegi wodą, licząc na to, że się utopię. Innym razem zostawiła mnie w pobliskim centrum handlowym, będąc przekonana, że nie będę w stanie wrócić do domu. Już wtedy czułam czyjąś obecność nad sobą, ale nie potrafiłam tego zrozumieć. Niezależnie od tego co by mi się przydarzyło, wychodziłam z tego praktycznie bez szwanku. Kiedy Mariah zorientowała się, że próby pozbycia się mnie nie zdają efektu, nareszcie wpadła na pomysł z sierocińcem. Weszła tam ze mną w biały dzień. Pamiętam tą odchodzącą od ścian tapetę i dywan z milionem plam. Podeszła do nas zakonnica, pracująca tam. Rozmawiały chwilę, a ja poszłam na chwilę się rozejrzeć. Nawet się ze mną nie pożegnała, więc nawet nie wiem kiedy dokładnie wyszła. Zostawiła mnie z obcymi tak jakbym nic dla niej nie znaczyła, bo w sumie nie znaczyłam.
Mulat słuchał z zaciekawieniem całego monologu. Próbował za wszelką cenę zrozumieć intencje kierujące szatynkę. Dzięki temu może uda mu się wyjść z tego cało. W duchu liczył na to, że Jesy przeniosła wszystkich w bezpieczne miejsce i wezwała odpowiednie służby.
- Jaki to ma związek ze mną?
- Spokojnie, nie spieszmy się tak. Myślałam, że byłam jedyną osobą tak bardzo skrzywdzoną przez tą kobietę, ale byłam w błędzie. Na twój trop wpadłam zupełnie przypadkiem. Nie wiedziałam na początku co muszę zrobić, by zwrócić twoją uwagę, by jakoś złapać z tobą kontakt. I pewnego wieczoru kiedy Melanie i ja wyszłyśmy na miasto, i zobaczyłam tą całą Bethany wiedziałam wszystko. Może to głupie co teraz powiem, ale z zamiłowania jestem chemiczką, a moim ulubionym zajęciem jest produkcja tritlenku diarsenu, wręcz pozorom nie jest to takie trudne. Zawsze mam troszeczkę przy sobie, to mnie uspokaja. Tamtej nocy też miałam arszenik domowej roboty.
- To ty podałaś jej tę truciznę?
- Nie przesadzajmy. Zadajmy sobie pytanie: cóż jest trucizną? Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja jest trucizną. Nie otrułam jej, tylko przeprowadziłam na niej eksperyment dla dobra nauki. Wcześniej oglądałam jak arszenik wpływa na rośliny i małe zwierzęta, ale nigdy na człowieka.
- Ale dlaczego ją pocięłaś?
- Szczerze? Według wierzeń plemienia Ao człowieka po śmierci należy pociąć na kawałki na tyle małe, by mogły zjeść je zwierzęta. Dzięki temu dusza nie rozkłada się, a wchodzi w ciała danych zwierząt. Taka trochę reinkarnacja. Miałam dobre intencje, chciałam by jej dusza zaznała spokoju po śmierci. Bo nawet jeśli umiera ciało to nie znaczy, że umiera też dusza. I poza tym chciałam żebyś się zainteresował tą sprawą. Chciałam żebyś pamiętał ją do dziś.
- Jak wkręciłaś to Luca?
- Tego Argentyńczyka? Jego w planach nie było. Pojawił się znikąd, naprawdę. Chyba chciał jej coś sprzedać, ale jak zobaczył w jakim jest stanie drgnęło mu serce i chciał ją odprowadzić do domu. Mieli pecha, bo akurat znałam tą część miasta na pamięć i wiedziałam gdzie się kończy monitoring. Jego ogłuszyłam za pomocą jakiejś metalowej rurki, a ją zaciągnęłam do opuszczonego magazynu na Queen Victoria Street. Tam ją pocięłam, spakowałam w czarny, plastikowy worek i przytargałam pod księgarnię.
- Dlaczego?
Kobieta wzruszyła ramionami, jakby to o czym mówiła było zupełnie normalną, rutynową czynnością.
- Jakoś naszła mnie ochota.
- Czyli mam rozumieć, że twoja pomoc była tylko iluzją? To wszystko to jedno wielkie kłamstwo? Łgałaś przez ten cały czas?
- Tylko martwi nie kłamią - szepnęła.
Przez dłuższą chwilę stali naprzeciw siebie w ciszy. Zayn nie miał jak się odwrócić, by spojrzeć czy odpowiednie służby już przybyły. Zastanawiał się ile już tkwi na tym dachu. Doszedł do wniosku, że o wiele za dużo.
- Miałeś kiedyś - zaczęła ponownie Thirlwall - listę rzecz, które chciałeś zrobić przed śmiercią?
- Jasne, jak wszyscy.
- Co na przykład?
- Chciałem zawsze nauczyć się pływać, mieć kochającą rodzinę.
Szatynka przytaknęła, a mulat poczuł pot płynący mu po karku. Wiedział, że to jest kluczowe pytanie. Od niego zależy czy jego spacer po lodzie zakończy się sukcesem. Kobieta odwróciła się do niego tyłem.
- Chciałam żebyś zapamiętaj mnie, tą sprawę i to co wydarzyło się na tym dachu, do dziś. Mam nadzieję, że zrobiłeś wszystko co chciałeś ze swojej listy.
- To znaczy, że jutro mogę już o tym wszystkim zapomnieć?
Rozległo się charakterystyczne kliknięcie.
- Nie będzie żadnego jutra dla ciebie.
Nim mężczyzna zdążył zareagować, poczuł silny ból w klatce piersiowej. Jego koszula z błękitnej zmieniła barwę na krwistoczerwoną. Zatoczył się do tyłu. Walczył z całym sił, by spaść. To był ułamek sekundy. Przymknął na chwilę powieki, a kiedy je otworzył czuł jak spada w otchłań bez dna. Wiercił się, starając się ignorować ból, ale to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Poczuł okropny ból w plecach, dźwięk łamiących się kości, a przed oczami wyrosła mu ciemność.